Od kilku dni dużo mówi się o nowych przepisach, które zamierza przyjąć Parlament Europejski, dotyczących ochrony praw autorskich w Internecie. Przedstawia się je jako drugie ACTA – czyli projekt przepisów dot. zmian w zakresie funkcjonowania praw autorskich w Internecie, który w 2012 roku wywołał międzynarodowe protesty. Wprawdzie obecnie do protestów na ulicach jeszcze nie doszło – ale sprzeciw dotyczący nowych przepisów jest dość spory.
O co tak właściwie chodzi?
Unia Europejska chce wprowadzić dyrektywę, która nieco zmieni kwestię przestrzegania praw autorskich w Internecie. Uzasadnia to tym, że obecne przepisy dot. ochrony twórców nie przystają do współczesnej rzeczywistości, w której dochodzi do masowej wymiany treści za pośrednictwem świata wirtualnego. Dlatego przygotowała projekt dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Możesz zapoznać się z tym projektem tutaj.
Jakie przepisy budzą największe kontrowersje?
Dwa przepisy tej dyrektywy są przedmiotem szczególnego sprzeciwu. Mowa o art. 11, dotyczącym kwestii wynagrodzenia autora jakiejś publikacji w przypadku wykorzystywania fragmentów jego utworów. Sam przepis art. 11 ust. 1 brzmi bardzo niepozornie:
Państwa członkowskie zapewniają wydawcom publikacji prasowych prawa przewidziane w art. 2 i art. 3 ust. 2 dyrektywy 2001/29/WE w zakresie cyfrowych sposobów korzystania z ich publikacji prasowych.
I tyle. Dlaczego więc budzi to tak duże kontrowersje? Z uwagi na treść art. 2 wspomnianej dyrektywy z 2001 r. Wskazuje ona na to, że wyłączne prawo do umożliwiania zwielokrotniania utworu przysługuje twórcy. A to, jakie konsekwencje się z tym wiążą wynika z motywu 31 projektowanej dyrektywy. Motywy to takie wskazanie celów, dla których takie a nie inne przepisy są przyjmowane. To też ważne wskazówki jak interpretować te przepisy.
Motyw ten mówi m.in. o tym, że w fazie przechodzenia od druku do publikacji cyfrowych wydawcy publikacji prasowych mają trudności z udzielaniem licencji na internetowe korzystanie ze swoich publikacji oraz z osiągnięciem zwrotu z inwestycji. I motyw 32 dopowiada, że należy zatem przewidzieć na poziomie unijnym zharmonizowaną ochronę prawną publikacji prasowych w odniesieniu do korzystania cyfrowego. Taką ochronę należy skutecznie zagwarantować poprzez wprowadzenie w prawie Unii praw pokrewnych do praw autorskich, dotyczących zwielokrotniania i podawania do publicznej wiadomości publikacji prasowych w zakresie korzystania cyfrowego.
Jakie to ma praktyczne zastosowanie? Jeżeli gdzieś zostałby zacytowany fragment np. publikacji prasowej, wydawca powinien dostać za to wynagrodzenie. Od kogo? Od twórcy portalu, na którym znajdzie się zacytowany tekst - np. w fragmencie wypowiedzi w agregatorze treści lub wyszukiwarce internetowej. Tantiemy będą odprowadzane do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, takimi jak Zaiks.
Jakie będą tego praktyczne konsekwencje? Aby nie ponosić dodatkowych kosztów wyszukiwarki lub agregatory treści po prostu nie uwzględnią niektórych fragmentów publikacji i ich nie wyświetlą. Nikt nie naruszy praw autorskich wydawców – pytanie tylko czy o to naprawdę chodzi?
Druga kontrowersyjna kwestia to artykuł 13, czyli coś co uważa się za cenzurę Internetu. Samą cenzurą to jeszcze nie jest, ale przepis ten może nieco zmienić to w jaki sposób korzystamy z Internetu. Brzmi on tak:
Dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego, którzy przechowują i zapewniają publiczny dostęp do dużej liczby utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez swoich użytkowników, we współpracy z podmiotami praw podejmują środki w celu zapewnienia funkcjonowania umów zawieranych z podmiotami praw o korzystanie z ich utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną bądź w celu zapobiegania dostępności w swoich serwisach utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zidentyfikowanych przez podmioty praw w toku współpracy z dostawcami usług. Środki te, takie jak stosowanie skutecznych technologii rozpoznawania treści, muszą być odpowiednie i proporcjonalne. (…)
Co to oznacza? Usługi społeczeństwa informacyjnego to m.in. portale społecznościowe i inne strony, gdzie użytkownicy (osoby odwiedzające) mogą sami publikować określone treści. Dyrektywa sugeruje aby twórcy takich stron zamieścili w nich algorytmy, które automatycznie będą rozpoznawały czy zamieszczane przez użytkowników materiały zawierają treść objętą prawami autorskimi, przysługującymi jakiemuś twórcy. W takim przypadku właściciel strony powinien zapewnić, aby twórca otrzymał odpowiednie wynagrodzenie za wykorzystanie jego utworu lub zablokować tę treść. Wskazuje na to motyw 38 Rozporządzenia:
Jeżeli dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego przechowują i udostępniają społeczeństwu utwory chronione prawem autorskim lub inne przedmioty objęte ochroną zamieszczane przez swoich użytkowników, wykraczając tym samym poza zwykłe dostarczenie urządzeń oraz dokonując czynności publicznego udostępniania utworu, są one zobowiązane do zawierania umów licencyjnych z podmiotami praw autorskich (…).
Zakładam, że zamiast kłopotać się wypłacaniem wynagrodzenia na rzecz organizacji zbiorowego zarządzania, dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego po prostu zablokują możliwość udostępniania pewnych treści, po tym jak zostaną one wykryte przez odpowiednie algorytmy. Problem w tym, że skuteczne algorytmy w tym zakresie jeszcze nie istnieją. Zostały one zaimplementowane m.in. w serwisie Youtube – nie działają jednak całkiem poprawnie i często blokują te rzeczy, które wcale nie powinny być blokowane.
Czy 20 czerwca 2018 r. był datą graniczną?
W Internecie znalazłem artykuły mówiące o tym, że przepisy dyrektywy zostaną przyjęte przez Parlament Europejski 20 czerwca 2018 r. i po tej dacie nie będzie już odwrotu – będziemy musieli dostosować się do nowych reguł. Nie jest to prawdą. Na razie została zaakceptowana przez Komisję Prawną Parlamentu Europejskiego. To nie znaczy, że została przyjęta w głosowaniu w Parlamencie Europejskim – dopiero wtedy będziemy mogli mówić o tym, że przepisy w proponowanym kształcie na pewno będą obowiązywały. Faktem jest jednak to, że zbliżyliśmy się do tego etapu.
Spokojnie, to tylko dyrektywa
Nowe przepisy unijne mają zostać przyjęte w formie dyrektywy. Oznacza to, że nie będą stosowane bezpośrednio – każde z państw członkowskich UE będzie musiało implementować zasady wynikające z dyrektywy w swoim porządku prawnym. Innymi słowy, będą musiały przyjąć przepisy, które umożliwią realizację przepisów dyrektywy. Co w praktyce wychodzi różnie. Niestety, z uwagi na ponadnarodowy charakter Internetu, międzynarodowe korporacje zapewne dostosują swoje działanie w taki sposób aby zapewnić sobie bezpieczeństwo na terenie całej UE – nawet więc jeśli w polskich przepisach znajdą się jakieś luki, a np. w hiszpańskich ich nie będzie – i tak w praktyce będziemy korzystać z portali społecznościowych, których działanie będzie dostosowane do tych surowszych przepisów.
Czy rzeczywiście Internet czeka rewolucja?
Moim zdaniem kierunek, w którym podąży rozwój Internetu może się zmienić. Ale nie nazwałbym tego rewolucją. Ciężar dostarczania nam treści przeniesie się z wielkich portali na mniejsze, na coś co nazwałbym drugim obiegiem. W Internecie już funkcjonują miejsca gdzie bardzo trudno jest egzekwować prawa autorskie (np. portale z filmami). I nie spodziewam się, aby po wejściu w życie nowych przepisów było ich mniej – wręcz przeciwnie. Natomiast na znaczeniu stracą duże portale, agregujące (zbierające) treści z wielu różnych źródeł. Będziemy więc musieli włożyć nieco więcej wysiłku w poszukiwanie pewnych rzeczy – ale to oczywiście nie oznacza, że one znikną z Internetu. Da się tak funkcjonować – w końcu na początku Internetu nie było w ogóle wyszukiwarek internetowych. Niemniej jednak korzystanie z pewnych funkcjonalności, do których się przyzwyczailiśmy, może być dużo trudniejsze.